Gruziński Kaukaz 2007



strona: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12]
| poprzednia || nastepna |



W końcu doczekaliśmy się, znajomi przyjechali. Zjedliśmy wspólne śniadanko, odebraliśmy nasze butle gazowe i zostawiliśmy im sprzęt wspinaczkowy, z którego nie planowaliśmy już korzystać. W samochodach znalazły się też narzędzia i coca-cola, które posłużyły do przeczyszczenia naszego palnika, który nie wytrzymał starcia z gruzińską benzyną. Tego dnia Jędras podjął ostateczną decyzję - odjeżdża z nimi.

Około południa ruszyliśmy na trekking we trójkę: Michał, Marek i Ja. Początkowo trasa wiodła wzdłuż rzeki nad którą obozowaliśmy. Doszliśmy do kolejnej wioski (ostatniej w tej dolinie) i dalej ścieżką w górę strumienia. Po drodze zatrzymał nas patrol gruzińskiego wojska, ale skończyło się na spisaniu naszych danych i wydaniu jakiejś kartki na której były dziwne znaczki. Około 18.00 zbliżająca się burza zmusiła nas do szybkiego znalezienia miejsca na obóz. W momencie wbijania ostatniego śledzia pierwsze krople deszczu uderzyły o płótno namiotu. Przeczekaliśmy ulewę i ugotowaliśmy posiłek, po którym poszliśmy spać. Następnego dnia czekała na nas przełęcz.

Wstaliśmy rano i po śniadaniu złożonym z płatków owsianych i mleka w proszku spakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę przełęczy, na którą dotarliśmy około południa. Tam Marek znalazł kilka ciekawych przedmiotów - łuski od nabojów kałasznikowa. Teraz czekało nas już tylko zejście doliną. Kilkakrotnie byliśmy zmuszeni do przekroczenia rzeki, wzdłuż której biegł nasz szlak. Zgodnie z planem wieczorem doszliśmy do wioski położonej wśród gór. A nie była to zwykła wioska. Wokół obecnych zabudowań istnieje pełno ruin starej wsi. Na pobliskim wzgórzu stoi strzelista wieża sygnalizacyjna zbudowana z kamieni. Do wsi nie dochodzi żadna droga kołowa, a prąd w domach mieszkańcy mają z elektrowni wodnej wybudowanej na potrzeby tej wsi. Zapytaliśmy z ciekawości gdzie mają najbliższy sklep. Odpowiedzieli, że jadąc 20km przez góry na koniu dojeżdżają do sklepu. Do kontaktu ze światem służy tym ludziom antena satelitarna postawiona na obrzeżach. Nasz obóz rozbiliśmy nad rzeką w pobliżu wsi. Wieczorem odwiedziły nas dwa duże owczarki kaukaskie, które bez przerwy chciały być głaskane.

Rankiem zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w dół doliny do sąsiedniej wioski. Za wsią według mapy było odbicie na wzgórze z którego rozciągał się widok na Rosję. Ponieważ tego dnia Marek miał problemy a było to tylko odbicie z którego i tak musielibyśmy wrócić w to samo miejsce, postanowiliśmy zostawić plecaki pod opieką Marka i "na lekko" zdobyć grań. Jak się okazało musieliśmy pokonać tysiąc metrów przewyższenia, ale opłacało się - widoki były ciekawe! Gdy zeszliśmy zjedliśmy pyszny, świeży ser, który Marek zakupił u pasterzy podczas naszej nieobecności i ruszyliśmy w dalszą drogę. Początkowo ścieżka była bardzo dobrze widoczna, niestety w miarę zdobywania wysokości nikła w zaroślach. Pod wieczór musieliśmy przedzierać się przez chaszcze niczym w amazońskiej dżungli! Wyszliśmy powyżej poziomu krzaków i rozbiliśmy obóz na polance wśród traw i komarów.

| nastepna |

strona 5/12



Copyright by Michał Napierała
Poznań 2007